Świadectwa

Nocne łaski

Maj 2017

Jestem wdzięczna Bogu za to, że mogłam wziąć udział w tej pielgrzymce. Z ręką na sercu mogę powiedzieć – jest ona jedyna w swoim rodzaju 🙂
Mój największy kryzys dopadł mnie… w domu, rankiem w dniu wyjazdu do Piekar. Problemy zdrowotne członka rodziny, zepsuty plecak i latarka, oraz obawy o to czy dam radę przejść tak długi dystans w tak krótkim czasie doprowadziły do tego, że napisałam emaila do organizatorów, że nie przyjadę. Na całe szczęście go nie wysłałam.
Zachwyciła mnie atmosfera panująca wokół nas pełna modlitwy, wzajemnej życzliwości i wytrwałości w dążeniu do celu. Trzeba również pochwalić organizatorów, służbę medyczną, a szczególnie kierujących ruchem, którzy wylewali siódme poty, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo.Było ciężko, ale nie na tyle, by się poddać. Pozostali pielgrzymi dodawali otuchy, a najgorszy dla mnie etap trasy po prostu prześpiewaliśmy 😉
Na codzień bałam się podejmować ryzyko, ale w drodze na Jasną Górę zrozumiałam (dosłownie i w przenośni) znaczenie słów:”To twoja droga i tylko twoja. Inni mogą iść z tobą, ale nikt nie przejdzie jej za ciebie.”
Za to wszystko chwała Panu!

Kamila

O Nocnej Pielgrzymce słyszałam już dwa lata temu. W 2016 roku obiecałam koledze, że na pewno pójdę. Jednak nie zdecydowałam się na ten szalony krok, co zostało wspomniane przez jego brata w Dolinie Miłosierdzia – „coś słyszałem, że już w tamtym roku miałaś iść :)”.  Tego roku byłoby podobnie gdyby nie rozmowa z ów bliskim kolegą, który powiedział mi parę dobry słów, które dały mi do myślenia. Po rozmowie wiedziałam, że powinnam iść. Wiedziałam, że wszystko co pojawiało się w głowie to tylko wymówki.

Do Piekar jechałam samochodem z trójką kolegów, z czego dwóm mówiłam o pielgrzymce i usilnie namawiałam na udział. W drodze byłam nieznośna mówiąc wciąż, że nie chcę iść, że już mi zimno i chce mi się spać. Byłam bardzo hmm powiedzmy sceptycznie nastawiona. W mojej głowie pojawiały się różne myśl i – „po co mam iść?”, „to mi nic nie da”, czy często nadużywane „to bez sensu”. W Bazylice byłam pierwszy raz. Myślę, że jej wnętrze jest przytulne, sprzyja modlitwie, zatrzymaniu się na chwilę, rozmowie z Panem Bogiem i zastanowieniu się nad sobą. Pomyślałam, że dobrze by było kiedyś tam przyjechać na adorację czy po prostu osobistą modlitwę. Podczas śpiewu chóru Legato można było się odprężyć i wyciszyć. Mimo, iż dalej było mi zimno i chciało się spać mój humor robił się coraz lepszy. Ojciec, z zakonu bliskiemu mojemu sercu, powiedział kazanie, które mną ruszyło. Życie ludzi w Pakistanie nie jest sielanką, jest trudem, a często przepełnione strachem o siebie i bliskich. Pomyślałam jak jest ze mną i moją wdzięcznością, a raczej jej brakiem, za to co mam. Zastanawiałam się czy nie zwątpiłabym w Pana Boga gdyby to mnie spotkały w życiu takie trudy jakie mają na co dzień Pakistańczycy, czy umiałabym wierzyć i ufać jak oni. Po Mszy moje nastawienie się zmieniło, pojawił się uśmiech i nawet radość, która utrzymywała się do 55km :). Choć współpielgrzymi uważali, że do końca :).  Do tego 55 km droga nie była dla mnie ciężka. Tępo nawet miejscami było wolne. Był czas na wspólną modlitwę, rozmowę ze znajomymi czy nowo poznanymi ale i na osobistą modlitwę z Panem Bogiem. Podczas odmawiania różańca byłam wzruszona, że tylu młodych ludzi idzie ofiarować ten trud za innych zamiast spędzić ten czas w inny sposób, podczas rozmowy ze znajomymi mogłam dowiedzieć się o poznaniu Jezusa przez kolegę, przy tym słyszeć, jak ludzie dookoła również o nim rozmawiają; dzielić się swoimi przemyśleniami na temat Jego działania; a co było dla mnie najważniejsze, porozmawiać z bliską osobą i usłyszeć słowa wsparcia, rady i zauważyć w tym zaangażowanie, chęć pomocy i troskę, które pomagają mi zrozumieć kotłujące się w mojej głowie myśli. Czas osobistej modlitwy był wspaniałym momentem, o którym na pielgrzymkach nie słyszałam, kiedy to mogłam porozmawiać z Tym najważniejszym i powiedzieć co siedzi we mnie, w środku i ofiarować się za innych. Ostatnie 5km było dla mnie dużym trudem. Tempo zrobiło się zdecydowanie wolniejsze, przez co ciężej mi się szło, ale jak najbardziej rozumiałam ten zabieg, to ze względu na innych pielgrzymów. Był to czas wyciszenia, gdzie przez zmęczenie nie dało się myśleć, rozmawiać ani modlić. Jedyne słowa modlitwy to było- oddaję Ci Panie ten trud za tych których mam w sercu. Dojście do celu było jak zwycięstwo w wyścigu, ale wyścigu z samą sobą.

Leżąc na trawie w Dolinie Miłosierdzia powiedziałam, że już nigdy nie pójdę w takiej pielgrzymce. Usłyszałam od kolegi, że też tak mówił, ale po dwóch tygodniach zmienił zdanie. Byłam przekonana, że u mnie tak nie będzie. Myliłam się. Już dziś, dzień po tym szalonym pielgrzymowaniu myślę, że jeśli za rok będę miała taką możliwość również ruszę w trasę pełną trudu, bólu, zmęczenia, senności ale i modlitwy, rozmów, wzajemnej pomocy, śmiechu, radości i zwycięstwa.

AK